Siedziałam kiedyś na sali.
Teraz czasami do niej idę. Wieczorami, kiedy pozwalam sobie na odrobinę sentymentalizmu. Zanim wrócę do domu po pracy, zaglądam tam tylko na chwilę, żeby popatrzeć na scenę tym razem z trybuny, na której w pośpiechu przysiadam.
Jest pusta. No może prawie, nadal stoją tam te cholerne krzesła.
Czasami wbiegam tam w pośpiechu, upewniam się, że nadal są, po czym uspokojona wychodzę. To nie jest miejsce dla mnie, tak właściwie to nie jest już miejsce dla nikogo. Odwiedzanie tego smutnego, opuszczone
Siedziałam kiedyś na sali.
Teraz czasami do niej idę. Wieczorami, kiedy pozwalam sobie na odrobinę sentymentalizmu. Zanim wrócę do domu po pracy, zaglądam tam tylko na chwilę, żeby popatrzeć na scenę tym razem z trybuny, na której w pośpiechu przysiadam.
Jest pusta. No może prawie, nadal stoją tam te cholerne krzesła.
Czasami wbiegam tam w pośpiechu, upewniam się, że nadal są, po czym uspokojona wychodzę. To nie jest miejsce dla mnie, tak właściwie to nie jest już miejsce dla nikogo. Odwiedzanie tego smutnego, opuszczone